Kolejny raz przekonałam się, jak wielki wpływ na samopoczucie teatromana ma jakość obejrzanego spektaklu. Od czwartku, wieczoru tej wznowieniowej premiery, mam wciąż dobry humor i nie mogę przestać z podziwem myśleć o zespole Teatru Muzycznego Capitol.
„Frankenstein” to nie tyle premiera, co właśnie bardzo głębokie wznowienie prawie siedem lat po premierze. Po raz pierwszy przedstawienie było pokazywane w Regionalnym Centrum Turystyki Biznesowej koło Hali Ludowej, bo Capitol był wówczas modernizowany.
Teraz znalazło swoje miejsce na rodzimej scenie, a twórcy mogli skorzystać z „zabawek”, których pełno w Capitolu. Można było uruchomić zapadnie, a w orkiestronie zagościli grający na żywo (i znakomicie) muzycy pod dyrekcją Piotra Dziubka, autora muzyki do przedstawienia. „Frankenstein” okrzepł, dojrzał i oglądanie go jest rozrywką fascynującą, rozsądną i skłaniającą do refleksji.
To kapitalna opowieść
Na podstawie starej, bo z 1818 roku powieści Mary Shelley scenariusz napisał Wojciech Kościelniak. Wyreżyserował całość ze swadą i, dobrze znając jego twórczość, po raz kolejny twierdzę, że jest twórcą wybitnym. W odświeżonej realizacji przydał „Frankensteinowi” nowych smaczków, zauważając problemy nękające współczesny świat. To obcość, inność i brak tolerancji. Wystarczyło trochę podkręcić scenę, w której Wiktor Frankenstein (Mariusz Kiljan) zjawia się na zajęciach uczelni, a za nim wkracza Henryk Clerval (Mikołaj Woubishet)...
Wojciech Kościelniak i jego aktorzy opowiadają o tym, jak pasja może wygrać z dążeniem do bycia człowiekiem, jak ambicje zbijają w nas dobro. I o tym, że chcąc osiągnąć coś niezwykłego, sięgając po niestereotypowe środki, możemy przegrać życie. I o tym, że nie warto być zaborczą mamusią, jak Matka Wiktora (Justyna Szafran). I o... idźcie Państwo sami i sami odkryjcie, o czym to właściwie jest. I jakie to wszystko jest śmieszne! Bo trzeba dać się porwać zabawiającym nas twórcom, którzy robią wszystko dla obudzenia czarnego humoru, by w sekundę zostawić nas na prostej drodze ku poważnej refleksji.
Scena pełna perfekcjonistów
Ruch sceniczny, taniec są świetne. Niemniej doskonale wybrzmiały songi Rafała Dziwisza z muzyką Piotra Dziubka. Wyjątkowo szanuję perfekcyjne aktorstwo. Nie ma tu nieudanych ról. Aktorzy chyba dojrzeli przez lata, a Artur Caturian, którego przed laty w ogóle nie było w Capitolu, zagrał teraz Księdza i włoskiego śpiewaka. Obu super.
Cudowna jest Helena Sujecka jako Elżbieta Schneider, fantastyczny Andrzej Gałła – Profesor Albert Waldmann. Bartosz Picher jako garbaty Igor po prostu świetny. Doskonała jest Ewa Szlempo w roli Agaty. Przeraża, ale też budzi współczucie Cezary Studniak jako Woźny Marcus Grossman, wielkie i bezbronne Monstrum. Mariusz Kiljan jest na scenie bardzo intensywnie przez prawie całe trzygodzinne przedstawienie. Śpiewa, gra i porywa publiczność. I udowadnia, że jest aktorem wybitnym. Chapeau bas przed jego kunsztem. Kunsztem jego i Justyny Szafran, grającej Matkę Wiktora. Wart Capitol „Frankensteina”.
Teatr Muzyczny Capitol, „Frankenstein”, scenariusz i reżyseria: Wojciech Kościelniak, scenografia: Damian Styrna, kostiumy: Katarzyna Paciorek, choreografia: Beata Owczarek i Janusz Skubaczkowski. Pokaz wznowieniowy 15 lutego 2018.
Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?