18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Bankruci z pokuszenia banku

Alicja Zboińska, Agnieszka Jasińska
Fot. Tomasz Gola
Oferta goniła ofertę, banki najpierw rozdawały kredyty i karty, a potem systematycznie podwyższały limity. Miało być super i bez problemów, tymczasem spłata rat pochłania tyle, że zaczyna brakować na chleb.

Przykład pierwszy: Pani Zofia, łodzianka, 64 lata. Emerytura: 1640 zł (netto). Liczba kredytów: 7. Wysokość rat: 3500 zł (miesięcznie). Zadłużenie całkowite: 190 tys. zł. Majątek: mieszkanie - 45 mkw. Marzenie: bank lub osoba prywatna, która pożyczy 190 tys. zł. Emerytka obiecuje oddać dług w ratach po 1000 zł. Może też go częściowo odpracować - np. sprzątając. Tylko czy znajdzie się chętny?

Pani Zofia: elegancka fryzura, dyskretny makijaż, staranny ubiór. Budzi zaufanie na pierwszy rzut oka. Jednak jej ręce drżą, a głos się załamuje, gdy opowiada, jak stała się dłużniczką. Bo tak naprawdę to stało się trochę samo, a dziś pani Zofia potrafi złożyć samokrytykę: - Głupia byłam, że do tego dopuściłam - tłumaczy, spuszczając oczy ze wstydu.

Zaczęło się niegroźnie. W 2005 zdecydowała się na pierwszy kredyt - hipoteczny, na remont mieszkania. Bank pożyczył jej 50 tys. zł na 15 lat, rata miesięczna ok. 700 złotych.
Ale w tym samym roku jej stan zdrowia się pogorszył. Cukrzyca spowodowała osłabienie wzroku, pani Zofia trafiła na rentę z tytułu niezdolności do pracy, a następnie na wcześniejszą emeryturę.

Jakoś sobie radziła. Do momentu, gdy bank sam zaproponował pożyczkę. Wzięła, a potem propozycje posypały się niczym asy z rękawa: kredyt gonił kredyt, banki same zabiegały o to, by pożyczyć pieniądze emerytce. I właśnie wtedy popełniła błąd.
- Brałam te kredyty, przecież udzielali mi ich fachowcy, którzy wiedzieli, co robią - mówi pani Zofia. - Straciłam zdrowy rozsądek, przestałam liczyć, czy starczy mi na spłatę raty. Część zobowiązań to dług na kartach kredytowych, banki same zwiększały mi limity. Doszło do tego, że brałam jeden kredyt, by spłacać raty z pozostałych. Aż wszystko się rozsypało.

Bilans jest przerażający: od kwietnia pani Zofia zalega ze spłatą rat siedmiu kredytów. Kwota zaległości: ponad 16500 zł. Nic dziwnego, skoro miesięcznie ma płacić 3500 zł. Jak wcześniej radziła sobie ze spłatą? Opiekowała się starszymi ludźmi, trochę sprzątała. Na czarno, więc bez podatku. Teraz już nie dorabia.
- Próbowałam otrzymać kredyt konsolidacyjny, ale banki nie chcą ze mną rozmawiać, gdyż straciłam zdolność kredytową - pani Zofii z trudem przychodzi powstrzymywanie łez. - Dlatego szukam placówki albo osoby prywatnej, która pożyczy mi 190 tys. zł. Ta kwota pozwoli spłacić wszystkie długi, a wówczas będę mogła spłacać tę jedną pożyczkę w ratach po tysiąc złotych. Jako zastaw proponuję mieszkanie. Dług mogę też odpracowywać. Nie jestem oszustką, tylko uczciwą osobą, która drogo płaci za to, że w pewnym momencie straciła zdrowy rozsądek.

Straciłam zdrowy rozsądek, przestałam liczyć, czy starczy mi na spłatę rat

Dr Bogusław Półtorak, główny ekonomista portalu Bankier.pl, mówi wprost:
- Pani Zofia ma trzy wyjścia. Pierwsze: sprzedać mieszkanie, spłacić długi i wynajmować nowy lokal. Plus - rozpoczyna życie z czystym kontem. Wyjście drugie: próbować negocjować z bankami spłatę tych długów na nowych zasadach, ale niebawem te negocjacje trzeba będzie prowadzić z firmami windykacyjnymi, bo banki sprzedadzą jej dług. Możliwe, ale trudne i na zasadach tych firm. Trzecie wyjście: kredyt konsolidacyjny, ale ze współkredytobiorcą, bo ma pani za małą zdolność kredytową. Kilka lat temu banki beztrosko dawały kredyty na dowód, ale kredytobiorcy też nie są bez winy, bo zatajali niewygodne dla nich informacje o pozostałych zobowiązaniach.

Przykład drugi: pani Barbara i pan Bogdan z Pabianic. Musieli sprzedać mieszkanie i wszystkie cenne przedmioty. Zostali z niczym. Długi dwukrotnie przekroczyły wysokość ich zarobków. Wyjechali do Anglii, do synów. Teraz są na utrzymaniu dzieci. Opiekują się wnuczkami, mają dach nad głową i mają co jeść. Nie mają jednak ani oszczędności, ani własnych pieniędzy. Został wielki wstyd i poczucie życiowej porażki.

Pani Barbara - szwaczka, pan Bogdan - rencista. Mieszkanie odziedziczyli po rodzicach. Nie żyli w luksusach, ale wystarczało do pierwszego. Pierwszy kredyt zaciągnęli, kiedy synowie byli w szkole średniej i zrobili prawo jazdy na motocykl. Chłopcy chcieli mieć własny motor. Pani Barbara poszła do banku i zapytała o pożyczkę. Przyniosła wszystkie potrzebne zaświadczenia. Dostała ją bez problemu. Za pożyczone pieniądze kupiła synom upragniony motor. Musieli zadowolić się jednym. Raty pochłaniały niewielką część wypłaty, więc po kilku miesiącach pani Barbara dała się namówić synom na drugi motor. Łatwo poszło, więc wzięła też na kredyt na remont mieszkania, a potem wzięła jeszcze jeden na meble.
- Coraz trudniej było mi spłacać raty, ale skoro bank dawał pieniądze, to myślałam, że policzył, czy mnie stać na kredyty - opowiada kobieta.

Ale synowie wyjechali do Anglii. Kiedy dorabiali w Polsce, to pomagali matce. Nagle rodzice zostali sami, za to z kredytami. Zaczęło im brakować pieniędzy na spłatę rat. Najpierw pani Barbara oszczędzała na jedzeniu, kupowała tylko w supermarketach i tylko najtańsze produkty. Potem zdecydowała, że sprzeda mieszkanie i kupi mniejsze. Pieniądze bardzo się przydały. Ale nowe mieszkanie trzeba było wyremontować, więc na spłatę kredytów niewiele zostało. Któregoś wieczoru pani Barbara usiadła więc z mężem przy kuchennym stole i postanowiła, że sprzeda i to mniejsze mieszkanie oraz wszystkie cenne rzeczy, jakie mają w domu. Wystarczyło na spłatę długów. Spakowali do walizek najpotrzebniejsze rzeczy i wyjechali do Anglii, do synów.
- Na stare lata zostaliśmy bez niczego - żali się kobieta. - Nie znamy języka, więc nie mamy nawet gdzie szukać pracy. Będziemy opiekować się wnuczkami. Ale gdyby nie dzieci, musielibyśmy pójść żebrać.

Sytuacja pani Barbary nie jest wyjątkowa.
- Zadłużenie Polaków systematycznie rośnie - przyznaje Piotr Krupa, prezes zarządu firmy windykacyjnej KRUK. - Przede wszystkim rośnie średnie zadłużenie gospodarstw domowych. W porównaniu z danymi sprzed pół roku, średni dług konsumentów zwiększył się o ponad 700 zł. To w głównej mierze pokłosie dynamicznej akcji kredytowej banków z czasów przed kryzysem finansowym. Teraz, gdy zarobki są takie same, a nawet niższe, ceny wzrosły, zaś o pracę jest trudniej, coraz więcej osób nie radzi sobie z regularnym spłacaniem rat. Do windykacji trafiają sprawy osób coraz starszych. Od początku roku średnia wieku osób zadłużonych u nas wzrosła o dwa lata.

Liczby są szokujące. Najwyższy dług mieszkańca województwa łódzkiego wynosi 1 mln 980 tysięcy złotych. Statystyczny dłużnik z tego regionu ma 35 lat. Co ciekawe, według danych KRUK-a, najmniejszą skłonność do zaciągania kredytów mają osoby spod znaku Skorpiona i Strzelca. Najczęściej zaś do obsługi windykacyjnej trafiają długi Bliźniąt i Byków.

- Statystyczny Kowalski zalega na kwotę 2935 zł. W większości długi to niespłacone raty pożyczek i kredytów gotówkowych, zadłużenia na kartach kredytowych, niespłacone raty za sprzęt RTV czy AGD, nieuregulowane rachunki za telefon lub kablówkę - tłumaczy Łukasz Narożny z marketingu KRUK-a.

Przykład trzeci. Tą sprawą niedawno żyła cała Polska. Lotem błyskawicy wszystkie stacje telewizyjne, portale informacyjne, gazety obiegła informacja o mężczyźnie z Rybnika, który sobotniego popołudnia z okien swojego mieszkania zaczął strzelać do rodziny, a następnie policjantów. Najciężej ranni to jego żona oraz szwagier. Mają rany klatki piersiowej, żona także głowy.

Nigdy nie jest za późno, by dogadać się z wierzycielem lub windykatorem

Początkowo nikt nie wiedział, czemu strzelał. Desperat nie chciał odpowiadać na pytania śledczych. Ustalono, że 39-latek wpadł w szał, gdy rodzina nie zgodziła się urządzić grilla. W końcu okazało się, że nie jest furiatem, ale nie poradził sobie ze spłatą długów.

Ile pieniędzy pożyczył, a ile musiał spłacić? Od kilkudziesięciu tysięcy złotych do kilku milionów. Cel: budowa i wyposażenie domu, a rodzina podobno nie liczyła się z jego zdaniem, gdy przyszło do wydawania pieniędzy. Mężczyzna został aresztowany na trzy miesiące. Ciążą na nim cztery zarzuty, w tym usiłowanie zabójstwa członków rodziny i usiłowanie zabójstwa policjantów. Mieszkaniec Rybnika miał w domu sześć sztuk broni, górnicze zapalniki i niewielkie ilości prochu strzelniczego. Gdy problemy finansowe się nasiliły, mężczyzna zaczął sięgać po alkohol. Wreszcie nie wytrzymał, a jego załamanie śledził cały kraj.

Specjaliści przekonują, że nie doszłoby do tak drastycznych scen, gdyby próbował dogadać się z bankiem.
- Nigdy nie jest za późno, by dogadać się z wierzycielem lub windykatorem i rozpocząć spłacanie długu - tłumaczy Iwona Słomska, członek zarządu KRUK S.A.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Michał Pietrzak - Niedźwiedź włamał się po smalec w Dol. Strążyskiej

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dolnoslaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto