Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Agent Tomek i Wrocław w jego karierze

Arek Gołka
Arek Gołka
Przez wiele lat polski James Bond pracował dla wrocławskiej policji, ścigając terrorystów, złodziei samochodów i narkotykowych dilerów.

10 grudnia ukazał się wywiad-rzeka ze słynnym byłym już agentem CBA pt. "Agent Tomek. Spowiedź" (zobacz telewizyjny wywiad z nim w tekście:Agent Tomek z Wrocławia wydaje książkę). Autorem książki jest Piotr Krysiak.

Główny bohater książki - Tomasz Kaczmarek, ukrywający się pod pseudonimami Tomasz Małecki vel Piotrowski, został wykreowany przez media na uwodziciela dam z najwyższych towarzyskich kręgów. Miał m.in. zawrócić w głowie celebrytce Weronice Marczuk, znanej z programu "You Can Dance" czy posłance PO Beacie Sawickiej. 15 grudnia tego roku Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego zawiadomiła warszawską prokuraturę o możliwości popełnienia przestępstwa ujawnienia tajemnicy państwowej, związanej z zawartymi w książce treściami. Z takimi informacjami do samej ABW zgłosiły się Marczuk i Sawicka, po zapoznaniu się z nimi.

W wywiadzie 34-letni agent Tomek, dziś już na emeryturze, opowiada wiele o swoim życiu i przebiegu kariery w stolicy Dolnego Śląska. Zanim został funkcjonariuszem CBA, rozpracowującym celebrytów i najważniejszych polityków, służył we wrocławskiej policji i w Centralnym Biurze Śledczym. Historia opowiedziana w wywiadzie roi się także od ciekawych odniesień do jego dzieciństwa i młodości.

Słaby uczeń, zapalony sportowiec

Jak się okazuje, najsłynniejszy polski agent jest rodowitym wrocławianinem. Jego ojciec był pierwszym trenerem sekcji podnoszenia ciężarów Śląska Wrocław, matka do dziś pracuje jako sprzedawczyni w sklepie okulistycznym. Kaczmarek mieszkał w bloku na Krzykach i chodził do szkoły podstawowej o profilu sportowym. To właśnie sport był od początku jego największą życiową pasją, a jeszcze jako nastolatek poświęcił się bez reszty pływaniu. Morderczo trenował (w tym przez pół rok w Hanowerze). W książce opowiada nawet, że dla lepszej kontroli nad ruchami golił regularnie całe ciało na sucho.

Kaczmarek zdobył cztery srebrne medale na mistrzostwach Polski juniorów w pływaniu w Oświęcimiu. Później jednak, w wyniku dyskwalifikacji za falstart na mistrzostwach we Wrocławiu, zrezygnował z pływania.

Opisując własne dzieciństwo, agent Tomek podkreśla w wywiadzie, że nie wychowało go podwórko - od zawsze wolał kolegować się z innymi dziećmi ze szkoły. Starał się świecić przykładem, więc w czasach podstawówki należał do zuchów. Miał jednak skłonność do popadania w mniejsze lub większe tarapaty. Raz jedna z wrocławskich gazet opisała, jak w ramach zakładu z najbliższym kolegą z ławki ukradł ze szkolnego sklepiku batonika, co zauważył jego wychowawca. Dostał wtedy od ojca tęgie lanie, nie pierwszy raz i nie ostatni.

"Miałem tak obity tyłek, że musiałem go moczyć w misce z zimną wodą. (...) Ojciec miał twardą rękę, ale zawsze był blisko mnie. Dzięki temu wychowaniu wyrosłem na stróża prawa, a nie np. na złodzieja" - opowiada agent Tomek.

Jak sam przyznaje, w podstawówce i liceum nie garnął się zbytnio do nauki. W artykule w "Newsweeku" potwierdza to jego nauczyciel historii: – Słaby uczeń. Jak wśród ocen pojawiła się trója, należało to uznać za sukces. Ślizgał się z klasy do klasy - dodaje.

Zdarzały się też wagary i bójki. Natomiast od używek stronił. Mimo niechęci do nauki legitymuje się wykształceniem wyższym, w trakcie pracy w policji zdążył obronić pracę magisterską pt. "Metody działania złodziei samochodów" na Wydziale Socjologii Uniwersytetu Wrocławskiego, gdzie zaocznie studiował.

Agent Tomek życie we Wrocławiu wspomina miło. Nic dziwnego, skoro, jak mówi:
"Dzięki licealnym osiągnięciom sportowym ludzie sportu i wrocławianie kojarzyli mnie, byłem rozpoznawalny".

Kaczmarek nie ukrywa, że już od szkolnych czasów potrafił sobie ustawić każdego lidera towarzyskiej grupy, do której należał. Z pewności te cechy przydały mu się w późniejszej pracy w służbach mundurowych.

Stróż prawa w kominiarce

Do kariery policyjnej skłonił Kaczmarka wujek, pracujący jako antyterrorysta. Przyszły "przykrywkowiec" Centralnego Biura Antykorupcyjnego egzaminy zdał bez zarzutu i po ukończeniu ośmiomiesięcznego kursu podjął pracę w jednostce antyterrorystycznej, przez pierwsze dwa lata pracując z wujkiem. W trakcie swojej pierwszej poważnej akcji uczestniczył w szturmie na dom jednorodzinny, gdzie pierwszy raz musiał celować z broni do przestępców. W książce podkreśla jednak, że nigdy nie oddawał strzałów do ludzi.

okładka wywiad z Tomaszek Kaczmarkiem dla telewizji niezalezna.tv

"Pracowaliśmy od godz 14 do 1-2 w nocy. (...) Tworzyliśmy świetny zespół.(...) Z kumplami z policji jeździliśmy po pracy na grille, piliśmy alkohol, podrywaliśmy dziewczyny, chodziliśmy na dyskoteki" - wspomina w książce agent Tomek.

Co dobre jednak szybko się kończy... Po słynnym bezprawnym napadzie antyterrorystów w marcu 1996 r. na wrocławski klub Reduta przy u. Piotra Skargi, w którym akurat bohater wywiadu nie brał udziału, jego oddział zlikwidowano. Przeszedł wtedy do grupy wywiadowczej, by w 2002 r. dołączyć w końcu do wrocławskiego oddziału "polskiego FBI" - Centralnego Biura Śledczego. Zaczął zwalczać złodziei aut, sutenerów i dilerów narkotykowych. Według Kaczmarka, wrocławska policja była w tym najlepsza, bijąc na głowę warszawskich stróżów prawa.

Szczególnie ciekawie brzmią fragmenty wywiadu ze wspomnieniami niczym z rasowych hollywoodzkich filmów akcji. Pewnego razu agent Tomek, w wyniku nieprecyzyjnych danych od policyjnego dyżurnego, zakończył spektakularny pościg za domniemanym przestępcą, który ostatecznie zamknął się wewnątrz auta. Kaczmarek wybił kolbą strzelby szybę w aucie i po chwili powtórzył taki sam manewr na twarzy zatrzymanego delikwenta. Później okazało się, że to fatalna pomyłka, a mężczyzna był...pracownikiem jednej z ambasad. Po pewnym czasie dyplomata wystosował pismo, w którym nie żywił urazy do "Małeckiego", a nawet... pochwalił go za sprawnie przeprowadzoną akcję.

W obronie miasta przed powodzią

Agent Tomek opowiada w książce, że nie próżnował także w trakcie wrocławskiej powodzi w 1997 r. Razem z kolegami ledwo udało mu się pokonać wpław potężny strumień wody przetaczającej przez ul. Piłsudskiego, by ratować komendę policji.

- Wszystkie wozy policyjne wycofano wtedy pod hotel Wrocław, ten na Krzykach, bo tam akurat wody nie było - opowiada w wywiadzie.

Policjanci pomagali wtedy mieszkańcom Śródmieścia i okolic. Za pomocą pontonu Kaczmarek, ubrany w wojskowy kombinezon, dowoził też na plac Staszica chleb, konserwy, artykuły higieniczne i pierwszej pomocy dla najbardziej potrzebujących - czytamy w książce. Po opanowaniu żywiołu jego grupa zajmowała się wyłapywaniem tych, którzy nie ucierpieli podczas powodzi, a przywłaszczali sobie materialną pomoc dla powodzian.

Wypadek i rehabilitacja

Plamą na jego życiorysie jest śmiertelny wypadek samochodowy z 1998 r. Tomasz odwoził swoją dziewczynę do domu, mknąc służbowym Chryslerem Neon z prędkością 150 km/godz. przez ul. Hallera. Tuż przy Carrefourze jego auto zderzyło się z innym, które - zdaniem Kaczmarka - wymusiło pierwszeństwo. Pasażerka tego samochodu, cudzoziemka pracująca jako tancerka w nocnych klubach, zginęła na miejscu. Jak się potem okazało, samochodem kierował diler narkotykowy. Sąd uznał, że wina za wypadek leżała po obu stronach. Tomasz Kaczmarek dostał za to karę - rok więzienia w zawieszeniu. 

"Faktycznie przesadziłem wtedy z prędkością (...) Z obydwu aut nic nie zostało. Gdyby nie poduszki powietrzne, już byłbym martwy" - przyznaje były funkcjonariusz CBA w wywiadzie-rzece.

W wyniku wypadku dziewczyna Tomka miała połamane ręce i nogi, on sam "tylko" nogi. Później handlarz narkotyków próbował nakłonić dziewczynę Kaczmarka, aby za pieniądze zeznawała przeciwko niemu. Wszystkie rozmowy zostały jednak nagrane, co posłużyło za mocny materiał obciążający w trakcie procesu. Rehabilitacja zdrowotna Tomasza trwała pół roku, poruszał się wtedy na wózku inwalidzkim. W końcu zdołał wrócić do policji, ale - jak wyznaje w książce - z powodu zbyt dużej różnicy charakterów nie udało się uratować związku i rozstał się z dziewczyną.

W wywiadzie agent przyznaje się też do późniejszej, nocnej bójki z trzema Czeczeńcami przy lokalu gastronomicznym na Dworcu Głównym.

Rozgłos i emerytura

We wrześniu 2004 r. ówczesny komendant wojewódzki policji we Wrocławiu Andrzej Matejuk, dziś pełniący funkcję komendanta głównego policji, w specjalnym piśmie podziękował "Małeckiemu" (alias "Piotrowskiemu") za "wzorowe wykonywanie zadań służbowych" przy realizacji spraw o kryptonimach "Wirus" i "Legionista", życząc "dalszych sukcesów w służbie oraz powodzenia w życiu osobistym".

- Bezpośredni przełożony policjantów opisał wtedy komendantowi Matejukowi szczegóły realizowanych spraw - oznajmia Mariusz Sokołowski, rzecznik prasowy Komendy Głównej Policji. - Określił ich rolę oraz zaangażowanie, za co komendant postanowił podziękować mu w specjalnym piśmie.

Dwa lata później młody wrocławski stróż prawa został już "agentem Tomkiem" - człowiekiem CBA do zadań specjalnych.

Obecnie Tomasz Kaczmarek jest 34-letnim emerytem. Został zdekonspirowany. Udziela wywiadów i opowiada o swoich akcjach. Podobno od czasu do czasu bywa we Wrocławiu. 

Losy byłego funkcjonariusza CBA przybliża także rozpracowywana przez niego Weronika Marczuk. Celebrytka, która ma postawione zarzuty prokuratorskie w związku z aferą korupcyjną, postanowiła ujawnić rolę, jaką agent Tomek w niej odgrywał. W ubiegłym miesiącu na rynku ukazała się książka "Chcę być jak agent".



Czytaj też:

Zima we Wrocławiu 2010/2011 [serwis specjalny]
Próbny egzamin gimnazjalny 2010
Sylwester we Wrocławiu
Twórz z nami MM Wrocław

Opublikuj materiał i wygraj nawet 500 zł!

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Filip Chajzer o MBTM

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wroclaw.naszemiasto.pl Nasze Miasto