Libretto Temistocle'a Solero oparte na dramacie Fryderyka Schillera z prawdziwą historią prawdziwej Joanny d'Arc ma niewiele wspólnego, no, może poza tym, że główna bohaterka jest wojowniczką i tragicznie kończy. W operowej opowieści mamy więc młodą, prostą dziewczynę, która, wspierana opieką Matki Boskiej, uwalnia Francję od Anglików, doprowadza do koronacji Karola VII i ginie. Ale widzowie muszą sobie jakoś poradzić z tą fantastyką: Joanna jako dziecko wychowuje się z Karolem, potem młodzi kochają się, choć Joanna szczęśliwie tylko platonicznie, a nieszczęście przychodzi z najmniej oczekiwanej strony. I tu mamy prawdziwą wywrotkę, czyli... ojca. W oryginalnej Verdiowskiej wersji Giacomo - ojciec Joanny, przekonany, że ta jest opętana przez szatana, denuncjuje ją Anglikom. Kiedy zrozumie swój błąd, będzie za późno.
Nic więc dziwnego, że reżyserka wrocławskiej inscenizacji Natascha Ursuliak z pomocą dramaturg Anne-Marie Drüner postanowiły uwiarygodnić tę historię. W ich interpretacji ojciec Joanny staje się bardziej jej ojcem duchowym - jest księdzem, co ma przypominać, że przyszła święta Kościoła katolickiego przez ten Kościół została zdradzona. Joanna próbuje określić swoją tożsamość w opozycji do króla i księdza. Pomysł ciekawy, ale w pewnym momencie przestałam czytać libretto - ojciec w sutannie a la kardynał, demoniczny, a przecież śpiewający o córce... Za dużo niekonsekwencji. I dlatego, oglądając "Joannę d'Arc", skupmy się na muzyce. Solistami, chórem i orkiestrą dyrygowała Ewa Michnik.
Anna Lichorowicz - tytułowa Joanna - śpiewa pięknie, ale najpiękniej w partiach lirycznych, kiedy słychać istotę belcanta. No i jest baaardzo sexy, zwłaszcza w duecie z Carlo (bardzo dobry Nikolay Dorozhkin, tenor, nowy nabytek opery prosto z Moskwy). Ja, jak zwykle, będę chwalić Mariusza Godlewskiego w roli Giacoma, który swoją postacią buduje oś dramatyczną spektaklu i wyrasta na specjalistę od ról demonicznych.
A sama inscenizacja? Miałam kłopoty z prologiem - kiedy słyszymy uwerturę, oglądamy małą Joannę i Carla, jak z zapałem okładają się drewnianymi mieczykami. Rozumiem zabieg, lubię dzieci, ale nie jestem zbyt przekonana do tego pomysłu. Podobnie rozbawiły mnie sceny udawanej szermierki między Joanną i Carlem. Piękny duet i nagle niezamierzony komizm "ciosów" zadawanych w takt muzyki. I ostatni akord gimnastyki - chór machający rękoma, również do taktu. Po co? Dla pewności wybieram się na Joannę jeszcze raz w niedzielę i czekam niecierpliwie na płytę. Bo Verdi broni się sam.
Zobacz także:
*Zdjęcia z próba przed premierą "Joanny d'Arc" w Operze Wrocławskiej
*Informacje o spektaklu
*Zaplanuj z nami weekend
Viki Gabor - 5 Deresza
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?